57 minut temu użytkownik m****************i@g*****l.com zarezerwował salę w miejsowości Warszawa
BLOG SPOTELLO

Wywiad: coaching, Vision Quest i mowy motywacyjne, czyli rozmowa z Piotrem Cieleckim

24 lipca 2019

Piotr Cielecki – mówca, trener i coach. Swoimi autorskimi metodami pracy wspiera rozwój dziesiątek firm oraz klientów indywidualnych. W dzisiejszym wywiadzie opowie nam o swoich doświadczeniach zawodowych oraz o niezwykłych historiach, które są z tym związane. Zapraszamy do lektury.

 

Jesteś bardzo wszechstronnym człowiekiem. Kiedy przychodzi do Ciebie potencjalny klient, wie po czyją pomoc przyszedł (coacha, mówcy, trenera), czy to raczej po Twojej stronie leży zaproponowanie najodpowiedniejszej formy współpracy? W jaki sposób o tym decydujecie?

 

Klienci zwykle wiedzą czego potrzebują. Chociaż zdarza się, że przychodzi do mnie człowiek, który wie co nie działa i szuka sposobu, aby to naprawić. Nie wie jak dokładnie, więc dostosowujemy styl pracy do konkretnej sytuacji.

 

Szczerze powiedziawszy nie jestem stylistycznym purystą, to znaczy bez oporów mieszam formy, konwencje, narzędzia i style. Moje prelekcje motywacyjne są w istocie połączeniem power speechu, coachingu i mini-warsztatu, szkolenia to warsztaty, gry symulacyjne, coaching grupowy i power speech, a coachingi łączą w sobie elementy mentoringu, prowokacji, warsztatu i coachingu oczywiście. Jest tyle pięknych i skutecznych metod pracy z ludzką głową, że nie widzę powodu, by kurczowo trzymać się tylko jednej. Właśnie z potrzeby tego przenikania i różnorodności stworzyłem Vision quest.

 

Co czyni Twoje autorskie metody pracy wyjątkowymi?

 

Nie pracuję na powierzchni, nie interesują mnie działania fasadowe. Poziom zmiany zachowań jest dla mnie niewystarczający, dlatego, że dobrze wiem, iż zmiana w tym obszarze nie będzie permanentna i człowiek wcześniej czy później wróci do starych nawyków i przyzwyczajeń. To powszechna bolączka wielu szkoleń. Gromadzi się ludzi w sali na jeden dzień, dostają zestaw narzędzi, a następnie zachęca się ich do wcielania wszystkich w życie. I ludzie idą i wcielają przez jakieś dwa, trzy dni, a potem wracają od tego, do czego przywykli przez 13 lat pracy. Dlatego najbardziej lubię pracę na postawach, czyli, używając nomenklatury Diltsa, na poziomach tożsamości, oraz wartości. Jest to proces wymagający częstych interakcji, regularnych informacji zwrotnych, indywidualnego podejścia i czasu. I jest skuteczny. Power speech potrafi zainspirować ludzi, dać im zastrzyk motywacji. Potrafi również obudzić ich uśpiony potencjał i uwierzyć, że zmiana jest możliwa. Coaching i vision quest pozwalają w tej zmianie wytrwać, poprzez aktywne tworzenie rzeczywistości wokół nas. A to jest piękna i ekscytująca przygoda.

 

Ważna jest też dla mnie motywacja ludzi, którzy chcą ze mną pracować. Simon Sinek zachęca nas do odnalezienia własnego PO CO? i dla mnie jest to sprawa kluczowa. Dlatego przy pierwszym spotkaniu długo dopytuję dlaczego człowiek przyszedł, czemu akurat do mnie, co chce osiągnąć dzięki naszej współpracy, co stanie się z jego życiem, jeśli tego nie osiągnie i tak dalej. Czasem ktoś się zdenerwuje i zapyta:

 

- Panie, chcesz pan ze mną pracować czy nie?

- Bardzo chętnie – odpowiadam zwykle. – Nie jestem tylko pewien, czy pan chce wystarczająco mocno.

 

Jaka jest granica pomiędzy terapią, a coachingiem na tak głębokim poziomie zainteresowania przyczyną danego zachowania, historią nawyku itd.?

 

Łatwo to zobrazować. Wystarczy wyobrazić sobie skalę samopoczucia od -10 do +10, gdzie +10 to szczyt szczęścia i euforii, a -10 próby samobójcze. Coaching działa w obszarze od 0 do +10. Jeśli podczas rozmowy widzę, że wyzwanie nie jest natury coachingowej, a prosi się o terapię, informuję o tym klienta.

 

Pamiętam, że jeden z profesorów na wydziale psychologii miał w dzieciństwie kłopot, polegający na tym, że moczył się w łózko.

- Rodzice posyłali mnie do psychoanalityka trzy razy w tygodniu – opowiadał. – Po trzech latach wiedziałem już dokładnie dlaczego się moczę i byłem z tego dumny.

 

Jest w tej opowieści nuta złośliwości, jednak faktem jest, że zrozumienie przyczyn powstania problemu nie zawsze jest kluczowe dla jego rozwiązania. Czasem wystarczy permanentna zmiana kierunku skupienia, wiara w to, że zmiana jest możliwa, inspirujący przykład osoby, która przebyła drogę podobną do mojej, lub przełamanie blokującego nas przekonania.

 

Pracowałem kiedyś z mężczyzną, który był chorobliwie nieśmiały w kontaktach z kobietami. Terapia polegałaby zapewne na dokładnym odtworzeniu jego relacji z matką, analizie kompleksu Edypa, poszukiwaniu źródeł traumy. To oczywiście mogłoby pomóc, tyle, że nie widziałem potrzeby takiego działania. Zamiast tego zaprowadziłem go pod kościół Mariacki w Krakowie, puściłem muzykę z telefonu i oznajmiłem, że w ciągu najbliższych dwóch godzin ma zaprosić do tańca 100 kobiet. Oczywiście zaczął się bronić i twierdzić, że to głupota, jednak oznajmiłem mu tylko, że właśnie stracił minutę swojego czasu. No i wziął się do roboty. Początkowo podchodził do tych kobiet jakby bał się, że któraś wyjmie z torebki gaz łzawiący, albo od razu zadzwoni na policję. Tymczasem większość reagowała śmiechem, rumieńcem, bądź spontaniczną zgodą. Po dwóch godzinach nie mogłem ściągnąć go z parkietu. Porwał do tańca nawet serdecznie zaskoczoną zakonnicę. Bezcenne.

 

- Piotrek to niesamowite – wysapał przeszczęśliwy. – Ja nawet nie wiedziałem, że lubię tańczyć.

 

Kurtyna.

 aaa.jpg (305 KB)

Zajmujesz się również team buildingiem. Czym różnią się ludzie pracujący ze sobą od prawdziwego zespołu?

 

Szkoliłem niedawno japońską firmę, której pracownicy opowiadali, że w Tokio dzieciaki od najmłodszych lat biorą udział w projektach zespołowych. Dzieli się je na 5 osobowe drużyny i każda z nich dostaje pod opiekę surowe kurze jajo. Każde dziecko opiekuje się nim przez jeden dzień, przy czym nie może zostawić go w domu, zamknąć w szafce itp. To uczy współodpowiedzialności od najmłodszych lat, gdyż nawet jeśli ja przejmuję jajko dopiero w środę, już od poniedziałku interesuję się jego losami, sprawdzając przykładowo czy mój kolega ma pomysł jak uczestniczyć z jajkiem w zajęciach na basenie. Jeśli nie, to zaczynamy wspólnie tworzyć wodoodporne nosidełko. W Polsce przez wiele lat dwóch chłopców oddawało zeszyty z pracą domową i słyszeli zarzut:

 

- Zaraz, zaraz panowie, tu są takie same odpowiedzi. Ściągaliście od siebie.

- Wcale nie - odpowiadali chłopcy. - Po prostu odrobiliśmy razem.

- To błąd! – padało w odpowiedzi. - Pracy domowej nie odrabia się z kolegą, siostrą, czy sąsiadem. Pracę domową odrabia się samodzielnie. 

 

Tak samo w gimnazjum, w liceum i na studiach. Ratunkiem były sporty zespołowe. Tam bardzo szybko zyskuje się świadomość, jak ważna jest drużyna i że nawet najwybitniejsi piłkarze jak Lewandowski, Messi czy Ronaldo sami meczu nie wygrają. Najczęściej jednak człowiek opuszczał system edukacji z przekonaniem, że najważniejsze są jego indywidualne wyniki. A potem szedł do pracy w korporacji, gdzie na dzień dobry dowiadywał się, że pracuje w systemie naczyń połączonych i że hasła takie jak: współpraca, synergia i współodpowiedzialność są od dziś jego chlebem powszednim. I wszystko pięknie, chciałoby się rzecz, tyle, że przez ostanie 18 lat uczono mnie czegoś dokładnie innego.

 

Grupa nawet najwybitniejszych specjalistów pracujących razem nigdy nie stanie się zespołem, jeśli nie spełni kilku, a dokładnie 5 podstawowych warunków. Są to: zaufanie, efektywna praca z konfliktem, zaangażowanie, odpowiedzialność i dbałość o rezultaty całego zespołu, zamiast skupiania się wyłącznie na swoim wycinku pracy. Teamy, które o to zadbają są jak monolit, odporny na kryzysy, wahania rynku, fuzje i najtrudniejsze zmiany. Widziałem to zaledwie kilkukrotnie i za każdym razem byłem pod głębokim wrażeniem atmosfery, oraz pracy, jaką ci ludzie wykonują.

 

 

Jak mówić, aby nas słuchano? – To pytanie zadaje sobie współcześnie bardzo wiele osób. Jaki jest pierwszy krok do stania się lepszym mówcą?

 

Mówić mniej i zadbać o precyzję języka. Do tego operować metaforą i opowiadać ciekawe historie. To, czego absolutnie nie jestem w stanie wybaczyć mówcom, to nuda. Kiedy widzę prelegenta, który odczytuje kolejne linijki tekstu z prezentacji, składającej się w 100% z drobnych napisów, zastanawiam się dlaczego po prostu nie wysłał uczestnikom tego tekstu. Przecież sami mogliby to przeczytać bez wychodzenia z domu. Ważne jest dostosowanie się do poziomu energetycznego grupy, a następnie swobodne tym poziomem dyrygowanie. Od patosu i łez, do śmiechu przez zadumę i euforię. Tylko wtedy jest ciekawie, zabawnie i wzruszająco. A emocje znacznie zwiększają skuteczność zapamiętywania.  

 

Wiadomo, że istotą każdej prezentacji są fakty, jednak forma ich podania jest kluczowa. Nie ważne czy mówisz o lądowaniu na księżycu czy o dywersyfikacji portfela hedgingowych funduszy inwestycyjnych, ludzie mają mieć wypieki na twarzy i aż przebierać nogami z ciekawości co będzie dalej.

 

Równie interesującą, praktykowaną przez Ciebie formą współpracy jest Vision Quest – połączenie coachingu, sportu, treningu mentalnego oraz kontaktu z dziką naturą. Jakie efekty można wypracować, pracując tą metodą?

 

Przeróżne. Pracowałem w tej formule z prezesami największych krajowych spółek, kobietami, potrzebującymi odnaleźć się w nowej rzeczywistości po rozwodzie, oraz z ludźmi, którzy stracili bliskich w wypadkach. Prócz tego z menadżerami, handlowcami, dyrektorami, dwoma himalaistami i jednym księdzem z kryzysem wiary. W dużej mierze jesteśmy zwierzętami. Ubrani w garnitury, w otoczeniu szkła, plastiku i betonu, w świecie ASAPów, deadlinów, targetów i innych pokemonów, zapominamy o tym, ale w każdym z nas żyje zwierzę. I zwierzę to posiada komplet instynktów, lęków, popędów, a przede wszystkim niesamowity potencjał. Kontakt z naturą pozwala bardzo szybko do niego dotrzeć. Wystarczy wyjechać do lasu na jedno popołudnie, wyłączyć telefon, usiąść między drzewami i poczekać, a poczujemy to już po kilku godzinach. Jakby gdzieś w głębi nas coś dużego i dzikiego obudziło się z długiego snu i z zaciekawieniem podniosło głowę.

 

Ludzie zazwyczaj nie zdają sobie sprawy do czego naprawdę są zdolni. Dowiadują się o tym w momencie kryzysu. Dziecko zapada na śmiertelną chorobę, a jego rodzice w ciągu kilku dni zbierają potrzebną na operację sumę, która jeszcze tydzień temu wydawałaby się im niebotyczna. Vision quest pozwala dotrzeć do tego potencjału bez konieczności uczestniczenia w tragediach.

aab.jpg (301 KB) 

Czy możesz opowiedzieć, jak wygląda przykładowy dzień z Vision Quest?

 

Najpiękniejsze jest to, że w tej metodzie nie ma dwóch takich samych dni. Wszystko zależy od człowieka i tego nad czym chce pracować. Podczas tych wypraw powstają piękne historie. Kiedyś wyjechałem do puszczy z aktorką, która straciła pracę, męża i oszczędności życia. W tej właśnie kolejności. Przez pierwsze dwa dni nieustannie prosiła mnie abym udzielał jej rad, od czego jestem daleki. Podkreślała, że jest w tym wszystkim sama, nie ma wsparcia i potrzebuje, żeby ktoś pokazał jej drogę. Zabrałem ją do części lasu, w której rodzą się ćmy i pokazałem kokon jednej z nich. Był włóknisty, a w środku coś się poruszało. Wyjaśniłem, że jest tam owad, który próbuje wyjść na zewnątrz.

 

- Mógłbym przeciąć ten kokon i jej pomóc – powiedziałem. – Tyle, że wysiłek, który musi wykonać by samodzielnie wydostać się na świat, hartuje ją i czyni silniejszą. Jeśli jej to ułatwię, zabiję ją.   

 

Kobieta patrzyła na mnie długo bez słowa, a potem wróciła do chaty, w której mieszkaliśmy i zaczęła rąbać drewno. Usiadłem na ganku i patrzyłem. Narąbała stos sięgający jej do kolan i zaczęła przynosić kolejne pniaki ze schowka przy studni. Pracowała chyba godzinę. W kompletnym milczeniu i z wyrazem całkowitego skupienia na twarzy. Kiedy drewno się skończyło, poszła do drewutni, przywiozła więcej taczką i rąbała dalej. Nie pomyślała o rękawiczkach, więc po kilku godzinach miała zniszczone dłonie. Krew płynęła  jej po rękach, kapała na ziemię, na siekierę i na to drewno. A ona rąbała dalej. I płakała. Nagle zaczęła krzyczeć. Na mnie, na siekierę, na drzewa, ćmy i na wszechświat w ogóle. Skończyła około 4 nad ranem, podeszła do mnie i powiedziała:

 

- Rozpierdolę ten kokon.

 

A potem poszła spać. Nazajutrz była już inną osobą. To był moment przełomowy. Do tego czasu próbowała być bardzo dzielna, a bycie dzielnym niestety wiąże się z trzymaniem emocji na wodzy i tłamszeniem ich w środku. Ten zakrwawiony pieniek to było jej katharsis, dramatyczna eksplozja wszystkiego co stłamszone i ukryte przed światem.   

 

Opatrzyliśmy jej dłonie i zaczęliśmy pracę. Była skupiona i zdeterminowana jak na początku przy tym drewnie. Stworzyła listę rzeczy do zrobienia po powrocie, opracowaliśmy konkretny plan, wyjaśniłem jej działanie metaprogramów, które znacznie mogły pomóc jej w trudnej komunikacji z matką byłego męża, a następnie przez 2 dni pracowaliśmy nad odnalezieniem jej wewnętrznych pokładów pewności siebie i poczucia własnej wartości, gdyż te obszary wymagały szczególnej uwagi. I zrobiła to, opuściła kokon i to z hukiem. Dzisiaj jest nie tyle silną ćmą, co pięknym i szczęśliwym motylem, którego czytelnicy mogą z przyjemnością oglądać w kinie i w telewizji.  

   

Nie zawsze jest tak dramatycznie. Czasem wystarczą mniej radykalne metody. Żyjemy w szalonym i zabieganym świecie i nauczyliśmy się zakotwiczać nasze szczęście w przyszłości. Często mówimy: kiedy wreszcie dostanę podwyżkę, będę szczęśliwy, lub kiedy wyjdę za maż, będę szczęśliwa, kiedy wreszcie mnie docenią, będę szczęśliwy itp. A to oznacza, że zamiast być szczęśliwi tu i teraz, nieustannie na coś czekamy. Dlatego czasem zabieram moich podopiecznych na plażę kilka minut przed wschodem słońca. Jest zupełnie pusto i morze jest spokojne. Rysuję okrąg na piasku i proszę ich by usiedli w nim i wpatrywali się w horyzont. A potem zaczyna wschodzić słońce, a oni patrzą, niekiedy z otwartymi ustami, na ten przepiękny spektakl natury. I jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś powiedział:

 

- No fajny ten wschód, ale słońce mogłoby być większe. I powinno być bardziej na lewo. A ten statek na horyzoncie warto by wymazać. 

 

Po prostu doceniają to co dzieje się przed ich oczyma bez potrzeby ingerencji, modyfikacji czy czekania, aż będzie lepiej. A potem zaczynamy pracować nad tym jak tę postawę wdzięczności i braku oczekiwań zaadaptować do codziennych sytuacji. To w szybkiej i stresującej rzeczywistości współczesnego biznesu umiejętność kluczowa.  

 

Rozmawiała: Karolina Nowak

O autorze:
Piotr Cielecki
Mówca, trener i coach.

Masz wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia? 

Zwiększ swój zasięg publikując na naszym blogu.

Publikuj bezpłatnie